Pokonując kolejne kilometry niesamowitych krajobrazów, malowniczych dolin i sięgających chmur pasm górskich, dotarliśmy na południe Rumunii. Po kilkudniowym przystanku w okolicach Baile Herculane (o którym przeczytacie tutaj), postanowiliśmy ruszyć na wschód.
Najwyraźniej zaznaczonym punktem na mapie w tym regionie jest Bukareszt. Wiadomo, stolica, wypadałoby odwiedzić. Walcząc z niechęcią do wielkich aglomeracji, jedziemy do București. Może nas pozytywnie zaskoczy?
Poruszając się główną trasą z zachodu na wschód, nie sposób ominąć centrum miasta. To właśnie w sercu Bukaresztu leży jego najbardziej znana budowla – Pałac Parlamentu. Przyznaję, gigantyczna bryła robi niemałe wrażenie. To jeden z największych pod względem powierzchni budynków na świecie. Oprócz nieprzeciętnego rozmiaru Dom Ludowy wyróżnia również ciekawa historia. Posłuchajcie…
W latach 1965-1989 władzę w Rumunii sprawował Nicolae Ceaușescu (czyt. Czauszesku). Słynący z rozrzutności dyktator, marzył o stolicy dorównującej miastom stołecznym zachodniej Europy. Ba! Najlepiej, jakby przewyższała je znakomitością! W tym celu postanowił przeprowadzić spektakularną rewitalizację śródmieścia.
Na początku lat 80. rozpoczęto wyburzanie centralnej części Bukaresztu, co wiązało się z przesiedleniem ponad 40 tys. obywateli. Rozebrano kamienice, świątynie i małoważne (w oczach dyktatora) zabytki. W nowej, monumentalnej dzielnicy miały powstać wystawne budynki rządowe, Rumuńska Akademia Nauk, ekskluzywny hotel oraz “Bulwar Zwycięstwa Socjalizmu”.
Życzeniem rumuńskiego dyktatora było, aby pałac symbolizujący wielkość jego reżimu, został wybudowany jedynie z krajowych materiałów. Tysiące ton kryształu do budowy ponad 480 ogromnych żyrandoli, setki tysięcy ton stali i brązu, z których wykonano okucia wokół drzwi i okien, prawie milion metrów sześciennych drewna i tyle samo transylwańskich marmurów na parkiety i posadzki … trzeba przyznać, że Ceaușescu miał rozmach.
Nieoczekiwana zmiana planów
Prace budowlane zostały wstrzymane w 1989 roku, kiedy to obalono komunistyczne rządy Ceaușescu. Krwawa rewolucja skończyła się egzekucją dyktatora i jego żony Eleny. Zaczęto snuć plany, co począć z niedokończonym przedsięwzięciem w sercu Bukaresztu. Najbardziej rozemocjonowana część społeczeństwa żądała wyburzenia kompleksu, jako symbolu komunizmu, wyzysku i megalomanii byłego przywódcy. Na szczęście, górę wziął głos rozsądku. Rozbiórki nie będzie, jednak co zrobić z tak wielkim obiektem, wymagającym wciąż ogromnych inwestycji?
Podobno, w tym czasie pojawiła się dość ciekawa propozycja pewnego amerykańskiego multimilionera. Według jednych był to Rupert Murdoch, według innych – sam Donald Trump. Zagraniczny biznesmen, oprócz zakupu kompleksu, miał sfinansować dalsze prace budowlane. Gdy na światło dzienne wyszły plany zagospodarowania obiektu, a mianowicie… otwarcie największego kasyna na świecie wraz z zespołem innych towarzyszących atrakcji, pomysł odrzucono. Idea rumuńskiego Las Vegas w samym sercu stolicy nie przypadła do gustu ówczesnym władzom. Postanowiono, że Dom Ludowy pozostanie w rękach państwa, a po zakończeniu budowy będzie służył narodowi rumuńskiemu. Dziś mieszczą się w nim muzea, agencje rządowe, sale konferencyjne oraz przede wszystkim, siedziba parlamentu.
Nasze zwiedzanie stolicy
Spacerując po Bukareszcie, cisnęły nam się na usta słynne Gombrowiczowskie: “Jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”. Betonowa dżungla w letnim upale zdecydowanie nie przypadła nam do gustu. Odrapane budynki, spory chaos architektoniczny i dość brudne ulice – to wszystko przyćmiło blask nielicznych, atrakcyjnych miejsc. Być może przytłoczyły nas wysokie temperatury, hałas i brak zieleni, stanowiące niemiłą odmianę po ciszy górskich dolin.
Z Bukaresztu mamy za to 2 ciekawe zdjęcia. Pierwsze przedstawia “ekspozycję” przed jednym z hosteli. Obok przyczepionych par butów umieszczono napis: “Czasami nasi goście zapominają swoich butów, jednak nigdy nie zapomną Bukaresztu”. Ładne, pomysłowe, warte uwiecznienia na zdjęciu.
Drugie pochodzi z zakątka miasta obfitującego w murale. Gdy zobaczyliśmy, jak nazywał się słynny artysta, na którego cześć nazwano tę ulicę, mieliśmy miny jak pan na zdjęciu. Wero i Artur pozdrawiają z tego miejsca Arthura Veronę.
Prawdopodobnie bardziej przypadłyby nam do gustu wieczorne przechadzki po starym mieście, wśród nastrojowo oświetlonych uliczek, niż całodzienny maraton w palącym słońcu. Z pewnością odwiedzenie tego miejsca wiosną, kiedy kwitnące kwiaty dodają uroku i świeżości lub jesienią, spacerując po dywanach wielokolorowych liści, zapisałoby się korzystniej w naszej pamięci.
Może kiedyś tam wrócimy albo Wy opowiecie nam o swoich pozytywnych wrażeniach z Bukaresztu? Może okaże się, że jednak zachwyca? Kto wie…
A na koniec, ciekawostka 🙂
To gdzie my właściwie jesteśmy? – krótka historia pewnego przejęzyczenia
W swoich planach architektonicznych Nicolae Ceaușescu umieścił balkon prezydencki, z którego zamierzał przemawiać do wiwatujących na jego cześć tłumów. Marzenie piękne, niestety świat istniejący w głowie dyktatora znacznie odbiegał od rzeczywistości. Zamiast salw honorowych, Ceaușescu doczekał się jedynie wystrzałów plutonu egzekucyjnego… Odchodząc od tych smutnych wydarzeń, wróćmy do sedna – czyli balkonu. Jedyną osobą, która stamtąd przemawiała, był… Michael Jackson. Podczas swojej europejskiej trasy koncertowej postanowił z tego wyjątkowego miejsca pozdrowić tłumy rumuńskich fanów. Zamiary zacne, a wyszło, jak wyszło, ponieważ radośnie zakrzyknął “I love you people of Budapest!” – “Kocham Was, mieszkańcy Budapesztu”. Zaraz, zaraz… czy Budapeszt to nie przypadkiem stolica Węgier? Niestety, Królowi Popu pomyliły się kraje… Dodając do tego niefortunnego przejęzyczenia ówczesne tło historyczne, czyli napięte stosunki rumuńsko-węgierskie, była to niezła wpadka. Wydaje się jednak, że Rumuni nie chowają zbyt długo urazy, bo po śmierci słynnego artysty postanowili uhonorować go pomnikiem w Parku Herăstrău.
Co ciekawe, Michael Jackson nie jest osamotniony w popełnianiu tej lingwistyczno-geograficznej gafy. Lenny Kravitz czy też wokaliści m.in. Iron Maiden i Metallici również nie byli pewni, w jakim kraju śpiewają. Niektórzy nawet uznali za właściwe nauczenie się kilku zdań PO WĘGIERSKU, aby pozdrowić wiwatującą na ich cześć rumuńską publiczność. Fani z pewnością byli zachwyceni…
Jednak do najbardziej zabawnych według mnie pomyłek doszło, kiedy piłkarscy fani Athletic Bilbao, planowali podróż do Rumunii, chcąc kibicować swojej drużynie podczas finału Ligi Europy. Zamiast do Bukaresztu, do Budapesztu poleciało ponad 400 kibiców! Ich miny po wylądowaniu, gdy zorientowali się w sytuacji, z pewnością były bezcenne 🙂
PS. “Błogosławiony ten, który śmieje się z samego siebie, albowiem będzie miał ubaw do końca życia.” – my też byliśmy zaskoczeni, kiedy zamiast do Luksemburga, trafiliśmy do Belgii. Ale to już zupełnie inna historia…