Pasażerowie na gapę

Podróżowanie kampervanem to w dużej mierze bliski kontakt ze środowiskiem naturalnym. Normą jest dopasowywanie planu dnia do aktualnej pogody czy posiadanych zapasów. Prąd w gniazdku nie jest kwestią zapłaconych rachunków, tylko akumulatora naładowanego dzięki panelom słonecznym. Woda nie płynie z kranu nieskończonym strumieniem, lecz wymaga uzupełnienia zbiorników raz na kilka dni. Takie poleganie na naturalnych zasobach uczy wielu rzeczy – oszczędności, rozważnego nimi gospodarowania, szacunku do przyrody. Niewątpliwie wpływa też na większe poczucie więzi z naturą, z wszystkimi żywymi mieszkańcami Ziemi.

Mimo że nie mamy na pokładzie żadnych zwierzaków (ach ta alergia…) to podróżując i spędzając całe dnie na zewnątrz, często spotykamy różne stworzenia. Czasem są to zaproszeni goście…

czasem nowi sąsiedzi wpadają z niezapowiedzianą wizytą…

a czasem są to małe inwazje – jak wtedy, gdy stojąc pod drzewami gdzieś we Francji, przez okno dachowe postanowił nam wparadować oddział mrówek.

Do powstania tego wpisu zainspirowała mnie dzisiejsza przygoda. Posłuchajcie…

Pasażer na gapę

Pracując nad kolejnym tekstem i rytmicznie uderzając w klawisze komputera, poczułam, że coś się zmieniło. Musicie wiedzieć, że kiedy pracuję, nawet muchy mają zakaz naruszania mojej przestrzeni powietrznej. Dookoła musi panować (względny 🙂 ) porządek, telefon wyciszony, żadnych rozpraszaczy. Nie mogę zrozumieć, jak ludzie mogą wykonywać pracę umysłową, jednocześnie słuchając muzyki! Przecież zamiast procesów twórczych w głowie odbywa się wtedy śpiewanie na głosy z kolejnymi wykonawcami i majtanie nóżkami do rytmu! Ale wracając do sedna. Piszę i czuję, że… coś. jest. nie. tak.

I nagle widzę parę małych czarnych oczek wpatrzonych we mnie. Na koszyku pod zlewem przysiadła sobie myszka polna. Niezbyt przestraszona moją obecnością, postanowiła pooglądać wnętrze naszego kamperka z bliska. Na początku zamarłam, ale nie jestem z gatunku tych osób, które na widok gryzoni zaczynają piszczeć. Nawet podczas (stanowczo zbyt bliskiego) spotkania ze szczurami w dworcowej, powiedzmy “toalecie” na Sri Lance, wykonałam spokojny odwrót. Dlatego, gdy spłoszona moim nagłym poruszeniem nowa koleżanka postanowiła zanurkować pod meble, wróciłam do dalszej pracy. Wyjdzie, to wyjdzie, ścian i podłóg nie będę zrywać…

Dylematy moralne i wyzwania konstrukcyjne

Kiedy Artur wrócił, powiedziałam mu, że nasze gospodarstwo domowe trochę się powiększyło. Zupełnie jakby wiedziała, że to o niej rozmawiamy, myszka postanowiła zaprezentować swoją obecność, szeleszcząc w pojemniku z warzywami, po czym błyskawicznie się ulotniła. Pamiętając o gryzoniowej inwazji sprzed kilku lat, kiedy to mysia rodzinka, pod naszą nieobecność, szalała w kamperku niczym ząbkujące szczeniaki, podgryzając wszystko, łącznie z ociepleniem, książkami (kucharskiej najbardziej się oberwało – widocznie była najsmaczniejsza 😉 ) i kaskiem do kitesurfingu, wiedzieliśmy, że nowa lokatorka musi nas opuścić.

Ciekawość i odwaga tego 3-centymetrowego stworka tak zaimponowała Arturowi, że od razu zrezygnował z zakupu tradycyjnej łapki (“Niechby sobie z nami jeździła, zrobiłbym jej domek i w ogóle, ale wiem, że zaraz nam tu wszystko podziurawi”). A gdyby nawet myszka nie wzruszyła jego serca, to miałam w zanadrzu gotowe do odpalenia przepełnione dezaprobatą spojrzenie, podszyte pogadanką o męczeniu zwierząt. Reasumując, trzeba kupić żywołapkę. Złapiemy, wypuścimy, niech idzie w świat.

Niestety, takich urządzeń w pobliskim sklepie budowlanym nie mieli. Jak to mówią, potrzeba matką wynalazku, a że znam tu takiego jednego etatowego wymyślacza ustrojstw wszelkich, w ciągu kilku chwil z małego wiaderka, pędzelka, zakrętki i kawałka tektury powstała kamperowa żywołapka. Dodatkowo mój Pomysłowy Dobromir dołożył listewkę, po której myszka miała wspiąć się na zdradziecką machinę. Potrzeba było jeszcze przynęty!

Cieszyć się, jak mysz do sera…?

Od dawna wiadomo, że książki bawią i uczą. Tak też było podczas obalającej wiele popularnych mitów lektury “Nic bardziej mylnego” R. Kotarskiego. Dzięki niej dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, m.in., że Napoleon wcale nie był niski, a myszy… niechętnie jedzą ser. Wizerunek utrwalony w setkach bajek i filmów jest tak bardzo nieprawdziwy, jak powszechny. Podobnie obrazkowy jeż z obowiązkowym czerwonym jabłkiem nadzianym na kolce, chętnie pijący mleko (i tu uwaga, nie dawajcie jeżom ani mleka, ani jabłek – chyba że chcecie im zafundować ostrą niestrawność albo nawet wycieczkę do jeżowego nieba). Czym zatem zwabić naszą Mysię Podróżnisię? Do zadania wytypowaliśmy chrupki czekoladowe, masło orzechowe, bakalie i płatki owsiane (no niech będzie, że zdrowy zestaw).

Polowanie na mysz

Pułapka została strategicznie ustawiona na środku podłogi, w miejscu doskonale widocznym z łóżka. Po kilkunastu minutach zaciekawionego zerkania w jej kierunku każde z nas zajęło się własnymi sprawami. Nagle usłyszałam cichy szelest…

-Ej! Chyba wpadła!

-<pytające spojrzenie znad laptopa>

-Mysz! Złapała się!

-I tak cicho jest? – zapytał Artur powątpiewająco, ale poszedł sprawdzić pułapkę.

-No i? – dopytywałam zniecierpliwiona.

-Nic tu nie… A jest! Siedzi sobie cichutko i rąbie chrupki!

Po krótkiej sesji zdjęciowej Mysia Podróżnisia została wyniesiona na łąkę i razem z niedojedzoną przynętą, uwolniona. Ku naszej uciesze wykonała kilka zaskakująco wysokich podskoków w trawie, po czym zniknęła nam z oczu. Pułapkę postanowiliśmy tymczasowo zatrzymać, na wypadek kolejnej niespodziewanej wizyty, bo “kiedy złapiesz bakcyla podróżowania, nie ma na to żadnego lekarstwa”…

 

03 comments on “Pasażerowie na gapę

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *